W tym roku, 7 kwietnia, minęło 30 lat od śmierci Krzysztofa Klenczona, związanego ze Szczytnem muzyka rockowego, lidera zespołów Czerwone Gitary i Trzy Korony, a wcześniej członka grup Niebiesko-Czarni i Pięciolinie. W związku z rocznicą publikujemy wywiad, jakiego udzieliła żona artysty, Alicja „Bibi” Klenczon – Corona Wiesławowi Wilczkowiakowi, wiceprezesowi Stowarzyszenia Muzycznego „Christopher” w Gdyni.

Historia jednej znajomości

- Alicjo, czy znałaś Krzysztofa wcześniej - z estrady? Czy podkochiwałaś się skrycie jak inne nastolatki w przystojnym i popularnym artyście? Jak doszło do Twojego pierwszego spotkania z nim?

- Było to dokładnie 15 stycznia 1965 r. w Sopocie, w sławnym Grand Hotelu podczas pierwszego występu w tzw. Non-Stopie, nowo powstałego zespołu Czerwone Gitary. Co prawda trochę znałam Krzysztofa jako muzyka, wykonawcę z Jego występów z zespołem Niebiesko-Czarni, Czesławem Wydrzyckim (późniejszy Niemen), Adą Rusowicz, Wanderem, Bernolakiem i innymi sławnymi rockowcami ówczesnych czasów. Szczególnie zapamiętałam ich sławny występ w paryskiej Olimpii z Marleną Dietrich (...) Jak przez mgłę pamiętam, że zanim zagościłam w sławnym grandhotelowskim Non-Stopie, odwiedziłam „Algę”, popularny, już nieistniejący bar szybkiej obsługi. Wtedy poczułam na sobie jakby czyjeś spojrzenie; odwróciłam się i zobaczyłam ciemnego, przystojnego, nieznanego mi chłopaka w kożuszku, owiniętego kolorowym, moherowym szalikiem niedbale zawieszonym wokół szyi. Niestety, nie poznałam wtedy, że to był może jeszcze nie tak sławny, ale zawsze Krzysztof Klenczon, którego już znały polskie dziewczyny ....

Jednak zaraz po skończeniu występu Czerwonych Gitar, który zrobił na mnie ogromne wrażenie, zjawił się przy naszym stoliku Jurek Szaciłło. Szybko odciągnął mnie od mojego partnera i … przedstawił Krzysztofowi Klenczonowi. Zauważyłam od razu, że przedstawiony muzyk był bardzo nieśmiały, ledwo wybąkał zaproszenie w imieniu całego zespołu Czerwone Gitary do kawiarni Grand Hotelu (...) I tak zaczęłam spotykać się z Krzysztofem.... Potem, dużo później, powstała piosenka „Historia jednej znajomości”. Jurek Kossela napisał ją dla Krzysztofa i dla mnie, zresztą słowa były prawdziwe miałam psa, który nosił gazetę, etc...

- Jakim człowiekiem był Krzysztof Klenczon? Krążą legendy, że był zadziorny, ale również romantyczny, szarmancki i lekceważący. Nieśmiały, ale zarazem pewny siebie. Dwie różne osobowości. Jakim był Krzysztof Twoim zdaniem?

Krzysztof był bardzo nieśmiałym chłopakiem, szczególnie w stosunku do dziewcząt; sama tego doświadczyłam na własnej skórze. Na pierwszej randce, o mały włos nie runęłam, kiedy spacerowaliśmy po śliskim molo, więc Krzysztof wziął mnie pod rękę. Byłam wkurzona, lecz zadowolona jednocześnie, ale on nawet mnie nie pocałował....

Odprowadził mnie potem do kolejki elektrycznej (był to ostatni nocny pociąg), ja wsiadłam, a ten wariat w ostatniej chwili wskoczył do wagonu i odprowadził mnie pod sam dom. Oczywiście w domu awantura z babcią, która mnie wychowywała, bo rodzice „wybrali” wolność”, uciekając za granicę. Takich zdarzeń jak ta pierwsza randka było więcej; niektóre komiczne, np. ucieczka z balkonu z pierwszego piętra w Sopocie przed babcią z laską, która chciała mnie nakryć w domu, gdzie Krzysztof (Niuniek) wynajmował pokój z kolegą Andrzejem Mułkowskim, również muzykiem - wokalistą. Nic zdrożnego się nie działo, chłopcy ugotowali rosół z „podprowadzonej” z PGR-u kury, gdzie pracowali rodzice Andrzeja. Rosół mi bardzo smakował (chociaż mięsko było twardawe). Co do rodziny Klenczonów, to mieszkali w Szczytnie. Tata Krzysztofa, pan Czesław Klenczon prowadził w Mikołajkach wytwórnię wód gazowanych zaopatrującą flotę mazurską w napoje. Historia mojego teścia jest bardzo ciekawa i jednocześnie tragiczna. Był oficerem AK działającym czynnie w podziemiu. Po wojnie w 1945 czy 1946 roku został aresztowany przez UB. Trochę siedział, ale miał odpowiadać z wolnej stopy, no i wiedział co go czeka. Uciekł od rodziny i zaczął się ukrywać pod zmienionym nazwiskiem w Drawsku Pomorskim. Trwało to aż do 1956 r., do momentu dojścia Władysława Gomułki do władzy. Wtedy ojciec Krzysztofa wrócił do swojego prawdziwego nazwiska. Poza tym mój teść był bardzo muzykalny i tak sobie myślę, że Krzysztof odziedziczył po ojcu talent. Bardzo dużo śpiewał z Krzysztofem, nauczył go śpiewać „Polesia czar” - przepiękną piosenkę z Kresów. (...)

Krzysztof urodził się w Pułtusku 14 stycznia 1942 r. w czasie wojny, jednak wychowywał się w Szczytnie, gdzie zawierucha wojenna rzuciła rodzinę Klenczonów po wojnie.

Wracając do teścia, to dla swojego ukochanego Taty Krzysztof skomponował piosenkę „Biały Krzyż”, którą zawsze dedykował Ojcu oraz wszystkim, którzy walczyli za Polskę Niepodległą. Ciekawa dygresja - dwie piosenki ludzie porównywali - „Czerwone maki na Monte Cassino” i „Biały Krzyż” Obie patriotyczne. Krzysztof, grając w chicagowskich klubach, nie pozwalał ludziom tańczyć ani przy „Białym Krzyżu” ani „Czerwonych makach”. Zespół grał a on nieraz nawet schodził na parkiet i prosił grzecznie o powrót do stolika.

(cdn. )