Była jesień 1987 roku. Do Starych Kiejkut, w odwiedziny do swojego pacjenta, Zdzisława Kaszuby, przyjechał wybitny kardiochirurg Zbigniew Religa wraz z żoną. Szukał tu odpoczynku i ciszy, o którą trudno było w jego codziennym życiu. Tamten pobyt zarówno członkowie rodziny, u której gościł, jak i inni mieszkańcy, zapamiętali bardzo dobrze.

Pan doktor na rybach

ŁÓDKĄ PO WAŁPUSZU

Profesor Zbigniew Religa, wybitny kardiochirurg, pionier polskiej transplantologii, a w ostatnich latach także polityk i minister zdrowia, zmarł w niedzielę 8 marca po ciężkiej chorobie nowotworowej. Ci, którzy się z nim zetknęli, wspominają go jako człowieka wyjątkowego, pełnego sedeczności wobec innych, a nader wszystko mądrego i wyrozumiałego, otwartego na ludzi. Takim zapamiętali go również mieszkańcy Starych Kiejkut. Profesor wraz z żoną przyjechał tu jesienią 1987 roku na zaproszenie swojego pacjenta, Zdzisława Kaszuby. Pan Zdzisław był dziesiątą z kolei osobą, której Zbigniew Religa przeszczepił serce w klinice w Zabrzu. Kardiochirurg gościł we wsi przez tydzień.

- Chodził z mężem na ryby, razem pływali łódką po Wałpuszu. Widać było, że profesorowi zależy na ciszy i spokoju - wspomina żona Zdzisława Kaszuby, Anna. Znanemu już wtedy lekarzowi towarzyszył duży rozgłos, stąd nawet w mazurskiej wiosce trudno było o anonimowość. O jego pobycie w Starych Kiejkutach dowiedziała się dziennikarka „Dziennika Pojezierza”, która przyjechała tu, by zrobić z nim wywiad. Dziś egzemplarz gazety na pamiątkę przechowuje córka państwa Kaszubów mieszkająca na Kulce.

Piotr Pochmara, były długoletni sołtys wsi rozmawiał ze Zbigniewem Religą podczas jego wizyty. Mimo że obu wiele dzieliło, dogadywali się bez problemu.

- To był zwykły chłop, rozmawialiśmy o rybach. Nie wyglądał na lekarza, nie dało się poznać, że to tak sławny doktor - opowiada Piotr Pochmara. Były sołtys zapamiętał też, że lekarz bardzo dużo palił.

- Wypalał jednego papierosa za drugim - wspomina Piotr Pochmara.

ZROBIŁ WSZYSTKO, CO W JEGO MOCY

Szczególnie ciepło o profesorze wyraża się Anna Kaszuba. Jej mąż miał przeszczep w marcu 1987 roku. Liczył sobie wtedy 41 lat. Zanim poważnie zachorował, pracował jako kierowca autobusów. Jego kłopoty z sercem trwały osiem lat. Najpierw leczył się w klinice w Aninie, a stamtąd trafił do Zabrza pod opiekę profesora Religi. Bardzo szybko udało się znaleźć dla niego dawcę. Po przeszczepie żył jeszcze pół roku. Znany kardiochirurg gościł w domu swojego pacjenta na krótko przed jego śmiercią.

- Dwa dni po wyjeździe profesora mąż źle się poczuł. Został przewieziony do Warszawy i tam okazało się, że nastąpił odrzut - opowiada Anna Kaszuba. W tym czasie Zbigniew Religa pojechał do ZSRR po sztuczne serce, które mogło uratować życie pana Zdzisława.

- Żona profesora, z którą wtedy udało mi się skontaktować powiedziała, że podłączą do niego mojego męża i w ten sposób będzie mógł zaczekać na kolejny przeszczep - wspomina pani Anna. Niestety, na ratunek było już za późno. Pan Zdzisław okazał się zbyt słaby, o kolejnych zabiegach nie mogło być mowy. Kiedy Zbigniew Religa wrócił do kraju, nie był w stanie pomóc pacjentowi.

- Kiedy już odłączono od męża aparaturę, profesor poprosił mnie, bym poczekała na niego na korytarzu szpitala. Potem pojechał ze mną i pomógł mi załatwić akt zgonu. Kiedy dopełniliśmy formalności, wraz ze swoją żoną odwiózł mnie z Warszawy do Kiejkut - opowiada pani Anna.

Do dziś pozostaje pod wrażeniem zachowania kardiochirurga.

- Który lekarz by się dziś tak zachował - zastanawia się kobieta - Dla nas zrobił wszystko, co było w jego mocy - dodaje. Po śmierci męża nie zerwała kontaktu z profesorem. Na serce chorowała też jedna z córek państwa Kaszubów. Kiedy pani Anna napisała do Zbigniewa Religi, by ją przyjął, zrobił to bez żadnych problemów. Pomógł także koleżance kobiety mieszkającej w Szczytnie, która czekała na wstawienie rozrusznika serca.

- Było to już po śmierci męża. Kiedy zadzwoniłam do profesora i zapytałam, czy mnie pamięta odpowiedział, że poznaje mnie po głosie. Anna Kaszuba podkreśla, że Zbigniew Religa nigdy nie stwarzał dystansu pomiędzy sobą a chorymi. Z każdym potrafił znaleźć nić porozumienia, nie wywyższał się nad innych.

- Był prostym, otwartym i dobrym człowiekiem, który dużo po sobie zostawił.

Ewa Kułakowska

* za pomoc przy tworzeniu artykułu dziękuję Panu Kazimierzowi Samojlukowi