W roku 1997 Wojtek Zaborowski zdobył Mistrzostwo Polski w klasie N-3. Niestety kolejny sezon, mimo że przyniósł wiele znaczących sukcesów, zakończył się fatalnym w skutkach wypadkiem.

W teamie Hołka

W KOŃCU N-4

Sezon rajdowy w 1997 roku Wojtek Zaborowski zakończył jako mistrz Polski w klasie N-3.

- Po takim sukcesie możliwość dalszego awansu sportowego dawały występy w klasie N-4 (samochody napędzane na cztery koła), niestety ceny takich aut są bardzo wysokie – mówi Wojtek.

W przypadku nieznalezienia środków na nowy samochód, rozważana była opcja ponownego startu oplem astrą w klasie N-3. Sukcesy, jakie odniósł szczycieński rajdowiec, przyczyniły się jednak do szczęśliwego rozwiązania całej sprawy.

Kilka dni po zakończeniu sezonu z propozycją współpracy zadzwonił do niego jeden z najlepszych kierowców rajdowych Krzysztof Hołowczyc. W tym czasie dzięki pozyskaniu kilku sponsorów stworzył on własny team rajdowy pod nazwą Hołowczyc Management. Wstępując do teamu, Wojtek otrzymał samochód rajdowy mitsubishi lancer evo III. Dzięki niemu mógł wystartować w rajdach klasy N-4 oraz uzyskał dostęp do całego niezbędnego serwisu.

PIERWSZY RAJD W NOWEJ KLASIE

Jako że technika jazdy samochodem o napędzie na cztery koła jest zupełnie inna, podjęta została decyzja o zakupie auta o takim napędzie do celów treningowych. Wybór padł na mitsubishi lancer evo IV. Nie posłużyło ono jednak zbyt długo naszemu kierowcy. Podczas treningu dzień przed rozpoczęciem Rajdu Zimowego, który miał być debiutem Wojtka w nowej klasie rajdowej doszło do wypadku. Zaraz za wysokim wzniesieniem droga skręcała lekkim łukiem. Tam właśnie prowadzony przez Wojtka Zaborowskiego pojazd wpadł w poślizg. Kierowca stracił nad nim panowanie a auto zostało wyrzucone z drogi.

- Zdążyłem tylko krzyknąć do Tomka (pilot Tomasz Malec): Lecimy!!!

Chwilę później samochód uderzył bokiem w znajdujący się w pobliżu betonowy przepust. Siła była tak ogromna, że samochód przełamał się praktycznie w pół.

- Swoim wyglądem przypominał wygiętego banana.

Mimo tak niemiłej przygody, następnego dnia wystartowali w rajdzie i na jego pierwszym odcinku zanotowali najlepszy czas przejazdu. Niestety później nie wiodło im się już zbyt dobrze. Na drugim odcinku złapali „kapcia”. Chociaż dalsze odcinki pokonywali uzyskując bardzo dobre wyniki, straty czasowej wynoszącej po feralnej gumie ponad 7 minut nie udało się odrobić. Mimo to w ostatecznej klasyfikacji zajęli wysokie 7. miejsce w swojej klasie.

Łukasz Łogmin

cdn./fot. archiwum rodzinne W. Zaborowskiego